Chili, tonka i wołowina po burgundzku
10 lipca 2016
Chili, tonka

Monika mieszka w Burgundii. W jej najbliższym sąsiedztwie nie ma winnicy (są za to pastwiska z krówkami rasy Charolais, a to też bardzo malownicze), ale nie wyobraża sobie kuchni bez wina. Od kilku lat prowadzi blog kulinarny Chilitonka. Odwiedźcie koniecznie, zainspirujcie się przepisami i zachwyćcie pięknymi zdjęciami Moniki.

 

Zacznijmy od tego, że chyba wcale nie marzyłaś o przeprowadzce do Burgundii...

 

Nie marzyłam o przeprowadzce gdziekolwiek. Wiodłam sobie spokojne, w miarę dostatnie życie na Zielonej Wyspie, kiedy mój mąż dostał propozycję przejścia do francuskiego oddziału firmy, w której pracował. Nie mieliśmy wyboru, w jakiej części Francji zamieszkamy, a o Burgundii wiedzieliśmy tylko tyle, że są tam winnice. W ciągu pierwszego tygodnia intensywnie zastanawialiśmy się, czy w ogóle wyjechać. Drugi tydzień zajęło nam pakowanie, zamykanie wszystkich spraw i organizowanie przeprowadzki. Kiedy dziś wspominam tamten czas, sama się sobie dziwię, że zdecydowałam się tak po prostu zmienić wszystko, skoczyć na głęboką wodę.

 

Pamiętasz smak pierwszego burgundzkiego dania, którego spróbowałaś, gdy już dotarliście na miejsce?

 

Szczerze mówiąc, nie pamiętam. Za bardzo to wszystko wtedy przeżywałam. Na początku mieszkaliśmy w hotelu i tam też jedliśmy posiłki. Nie znaliśmy francuskiego, kelner nie mówił po angielsku, a nazwy dań były tak enigmatyczne, że wybór posiłku to była prawdziwa ruletka. Ja wielu rzeczy nie lubię, mój mąż zje prawie wszystko, więc często wymienialiśmy się talerzami. Raz czekaliśmy na kolację dłużej niż zwykle. Zażartowałam, że może tym razem dostaniemy żabie udka i... nie pomyliłam się. Kiedy już wynajęliśmy mieszkanie, jedną z pierwszych potraw, jaką przygotowałam był boeuf bourguignon według przepisu od nowo poznanego Francuza. Do dziś gotuję to danie.

 

Co było dalej, jak zmieniły się wasze posiłki? Bo przecież z wyspiarskiej Irlandii trafiliście do regionu położonego z dala od morza, w sam środek odmiennej tradycji kulinarnej, w świat innych produktów i smaków. Zamiast bekonu, jajecznicy czy white pudding na śniadanie...

 

... dobra kawa i świeżutki croissant, albo pain au chocolat. Już po pierwszej wizycie w dużym sklepie spożywczym przekonałam się, że Francuzi kochają jeść i mają z czego wybierać. Teraz ten widok to dla mnie codzienność, ale na początku byłam pod wielkim wrażeniem zaopatrzenia sklepów, szczególnie jeśli chodzi o mięso, owoce, warzywa, sery. Stoiska rybne do dziś mnie fascynują. Potrafię stać dłuższą chwilę i gapić się na te pięknie wyeksponowane ryby, owoce morza. Nie wiem, czy to norma, ale sprzedawca  w poissonnerie, gdzie najczęściej się zaopatrujemy, zawsze pyta, co będziemy gotować, omawiamy więc pokrótce przepis, wymieniamy rady, doświadczenia. Uwielbiam też tutejsze targowiska, a szczególnie pana od kurczaków zachęcającego klientów swoim donośnym operowym głosem i pana od serów, imitującego beczenie kozy. Taki lokalny, burgundzki folklor.

 

Co było największym kulinarnym zaskoczeniem?

 

Hmm, chyba to, jak bardzo Francuzi lubią podroby. Zjedzą wszystko, z kogucim grzebieniem włącznie! Wielkim rozczarowaniem są dla mnie francuskie kawiarnie. Nie raz dostawałam niesmaczną lurę, a kelnerka zupełnie się nie przejmowała, że po drodze do stolika wylała część kawy na spodeczek.

 

Na lurowatą kawę spuśćmy zasłonę milczenia... Porozmawiajmy lepiej o winach, z których twój region słynie. Czy jako przyszywana Burgundka w ogóle wyobrażasz sobie kuchnię bez wina i czy to wino musi być burgundem? O tak, to pytanie o patriotyzm lokalny...

 

Wyobrazić sobie mogę, oczywiście, ale to by była bardzo smutna kuchnia.  W temacie win wciąż nie czuję się jak ryba w wodzie, daleko mi do sommeliera i nie wstydzę się prosić o radę. Zapytałam kiedyś Gilles'a, który o winach wie sporo, jak rozpoznać dobry trunek. Odpowiedział krótko: dobre wino to takie, które tobie smakuje. I tej zasady się trzymam. Rzeczywiście wolę wina z Burgundii, bo są lżejsze i po prostu bardziej mi odpowiadają. Jeśli chodzi o wołowinę - dobrze smakuje tylko z prawdziwym burgundem!

 

Każdy, kto przyjeżdża do was w odwiedziny, musi zaliczyć podróż szlakiem najlepszych burgundzkich winnic. Burgundia jest regionem bardzo przyjaznym turystyce kulinarnej. Jakie miejsca smaku poleciłabyś w szczególności?

 

Oj tak, Route des Grands Crus to nasz ulubiony szlak. Uwielbiamy te małe urocze miasteczka, z każdej strony otoczone winnicami. Te najmniejsze mieścinki, najstarsze, najbardziej na uboczu, są najpiękniejsze. Jeśli jemy po drodze jakiś posiłek, jest to najczęściej lunch w przypadkowej restauracyjce albo brasserie.  Lubimy rodzinne, przytulne knajpki z lokalną kuchnią, gdzie menu zmienia się z dnia na dzień. Bardziej wymagającym mogę polecić na przykład restaurację La Table du Rocher w Marsannay-la-Cote, albo Chapeau Rouge Restaurant William Frachot w Dijon.

 

A gdyby tak kolejna zmiana życiowa miała was przenieść w inny zakątek Francji,  w który bok Sześciokąta zerkałabyś z największym sentymentem?

 

Zawsze chciałam zamieszkać nad morzem. Jeśli gdzieś zerkam z tęsknotą, to na północny zachód, czyli Bretania.

 

W takim razie życzymy, by to marzenie kiedyś się spełniło.

 

fot. © Monika Domańska

Mikser Kulinarny - przepisy kulinarne i wyszukiwarka przepisów
ARCHIWUM