Turkot wozów. Krzyki handlarzy zachwalających swe towary. Śpiewy, pogaduszki i kłótnie. Gwarne targowiska i uliczne stoiska pojedynczych sprzedających, najczęściej proste i improwizowane. Dawny Paryż miał wiele uroku, a handlowy puls miasta ożywiały barwne i charakterystyczne postaci sprzedawców, o których w XVIII i XIX wieku pisano prasowe artykuły, wodewile, książki. Ich wizerunki utrwalono też na wielu obrazach, rycinach, a nawet znaczkach. W tym barwnym tłumie zdarzali się także nader ekscentryczni kupujący.
Magdalena
Zwano ją Piękną Magdaleną (przymiotnik dodała sobie sama), jednakże pięknością nie grzeszyła. „Była brzydka, nawet bardzo brzydka” - pisze jeden z kronikarzy epoki - głos miała ostry, cerę ogorzałą, a jednak zawsze kłębił się wokół niej życzliwy tłum, uliczni malarze uwieczniali ją na płótnach, pisali o niej poeci i dziennikarze, stała się też bohaterką popularnych wodewilów. Co drugi dzień pieszo przemierzała drogę między Nanterre a Paryżem, z koszem na ramieniu, by przy wejściu do ogrodów Tuileries śpiewać paryżanom:
„Piękna Magdalena
Sprzedaje ciastka
Sprzedaje ciastka
Piękna Magdalena
Sprzedaje ciastka
Ciastka prosto z pieca.”
La Belle Madeleine była jedną z najbardziej charakterystycznych i znanych handlarek paryskich ulic przełomu XVIII i XIX wieku. Sprzedawała „ciastka z Nanterre”, poprzedniczki dzisiejszej brioszki z Nanterre. Były wtedy w modzie, a najbardziej smakowały jeszcze ciepłe.
Klaudyna
Pojawiała się na paryskich ulicach w pierwszych dziesięcioleciach XIX wieku. Często towarzyszył jej starszy wyraźnie od niej jegomość. Z zawodu nauczyciel, wyglądem przypominał ubranego odświętnie wieśniaka. Jego szata była jednak zawsze nieposzlakowanej czystości. Był to mąż Klaudyny, a jeśli nie mąż, to kochanek. Krążyły plotki, że uciekli do Paryża z rodzinnego Beauce po tym, jak rodzice dziewczyny odmówili zgody na ich związek. Klaudyna sprzedawała owoce, w szczególności jabłka. Gdy brakowało chętnych, starała się przyciągnąć ich piosenką:
„Jeszcze kwarta, Klaudyno,
Jeszcze jedna…”
Pan de Saint-Criq
Ten nieszkodliwy oryginał, tytularny baron, był ekscentrycznym bywalcem paryskich kawiarni, m.in. Café Anglais. Zamożny, na ogół niedbale ubrany, nie szczędził rodzinie drobnych kłopotów, za które trzeba było często regulować rachunki. Słynął z dziwacznych zachowań. Zdarzało się, że lody waniliowe i truskawkowe wkładał do butów – waniliowy do prawego, truskawkowy do lewego – żeby się ochłodzić. W Café de Paris chciał wypić kawę, do której uprzednio wlał atrament. Zamiast słodzić solił herbatę, a sałatkę doprawił kiedyś tabaką i polał czekoladą…
Tripoli
Ubrany w wojskowy mundur, na piersiach nosił prawdziwy arsenał guzików, odznak, a nawet granatów. Twierdził, że jako ochotnik zaciągnął się do armii za czasów I Republiki, walczył w Egipcie, był pod Austerlitz oraz Waterloo i osobiście poznał cesarza. Na paryskich ulicach sprzedawał m.in. różowy proszek do czyszczenia miedzianych naczyń i zajmował się polerką.
Sprzedawca pierników
Urzędował w okolicy wzgórza św. Genowefy, na placu Maubert i nadbrzeżu des Écoles. Rozkładał stolik, ścielił na nim obrusik i pieczołowicie układał pierniki w stosiki. Zawsze uśmiechnięty i skory do śpiewu, handlowanie przemienił w radosny happening. Stawał na wysokim stołku, by dominować nad tłumem gapiów i wieszał kawałek piernika na wędce. Pod nim kłębił się tłumek wygłodniałych dzieciaków, w stronę których kierował słowa: „Nie przyszedłem tu karmić gnuśnych i tych, co nic nie potrafią. Musicie wykazać się zręcznością i pomysłowością. Łapcie, ale bez użycia rąk.” Wędka wachlowała w powietrzu, a zdobycz zniżała się ku rozdziawionym buziom. Zdarzało się, że między „myśliwymi” wybuchały bójki i dochodziło do poszturchiwań, kupiec jednak szybko je uciszał i sprawiedliwie dzielił piernik na kawałki pomiędzy dzieci. Niestety interes nie szedł dobrze i sprzedawca przestał pojawiać się w okolicy.
Babcia z kozami
Nazywała się pani Rouger, nosiła się zawsze na czarno i rankiem można ją było spotkać w dzielnicach przylegających do kościoła Notre Dame de Lorette. Przemierzała uliczki ze stadkiem dziesięciu kóz, związanych paskiem, i z wielką sakwą przewieszoną przez plecy. Zatrzymywała się przed drzwiami domostw, w których mieszkali chorujący na płuca, niedomagające kobiety, anemiczne dzieci. Sprzedawała im mleko swoich kóz, do których karmy wcześniej dorzucała składniki przepisywane przez lekarzy, żeby było ono jak najzdrowsze dla słabujących na zdrowiu.
Jacques Simon
Ten skromny wdowiec wychowujący dwójkę dzieci miał znajomych studentów medycyny i wpadł na pomysł, żeby z ich pomocą kozim mlekiem leczyć chorych na płuca. Studenci doradzali, jaka karma nada mleku wartości farmaceutyczne. Każda z kóz nosiła oryginalne imię i była inaczej karmiona. Mélie Morvanguilotte, na przykład, jadła marchew, a jej mleko trafiało do pani M., chorej na wątrobę. Marie Noel z kolei dostawała jodowane siano - dzięki takiej diecie jej mleko było dobre dla syna pani M., któremu lekarze starali się wzmocnić krew. Miejscem pracy pana Simona było wzgórze Chaumont. A choć nosił się jak wieśniak i chodził z pasterskim kijem w kapeluszu o szerokim rondzie, mieszkał w mieście przy ulicy d’Écosse. Podobno stado złożone z 52 zwierząt miało oborę w jego mieszkaniu na piątym piętrze kamienicy stąd też zwano go hodowcą pokojowym. Zbiegające rankiem po schodach kozy nieźle dawały się we znaki śpiącym jeszcze lokatorom.
Piękna limonadierka
Za młodu pani Romain słynęła z ponętnych kształtów i nieprzeciętnej urody. Karierę sprzedawczyni zaczęła za I cesarstwa w Café du Bosquet. Przyciągała tak wielu bywalców, że ruch na ulicy Saint-Honoré był często zakłócony i trzeba było zatrudnić strażników do kierowania ruchem w lokalu. W czasach Restauracji była właścicielką kawiarni Milles Colonnes, którą jej mąż urządził z wielkim przepychem, obstalowując dla małżonki autentyczny tron z włoskiego palazzo. Urzędowała za kontuarem i miała oko na cały interes. W jej urodzie był jeden mankament – szpecił ją nieregularny ząb, wystający z górnej wargi, gdy się uśmiechała. By temu zaradzić, krzywy ząb usunięto, a wszczepiono inny, wyrwany jakiemuś chłopcu. Po śmierci pana Romain, który był tak brzydki, jak piękna była jego żona, wstąpiła do klasztoru.
Handlarka słodkimi likierami w teatrze
Zwano ją „rozdawczynią słodkich likierów”. Sprzedawała je podczas antraktów widzom w teatralnych foyers. Ujmująca, grzeczna i o miłej aparycji, miała swoje stoisko początkowo na parterze (od XVII wieku we foyer), a zawsze otaczał ją tłumek. Sprzedawała konfitury, odświeżające lub rozgrzewające napoje, zależnie od sezonu. Miała pod ręką świeże cytryny, najlepsze pomarańcze i hiszpańskie wina. Nie opuszczała stanowiska pracy, a do lóż słała pomocnicę, dziewczynę o podobnie przyjemnej powierzchowności, która miała zachęcać do zakupu towarów. Zwyczaj, żeby „coś kupić damom”, a to drobny prezent, cukierki, a to napój, wszedł w powszechne użycie. Od dochodu handlarki likierami odprowadzana była renta na rzecz aktorów w wysokości 800 liwrów.
Na podstawie:
Ch. Yriarte, Les célébrités de la rue, E. Detentu, 1868
V. Fournel, Les Cris de Paris, Libraire de Paris, 1887
„La Mosaïque du Midi”, 1877
il. gallica.bnf.fr / BnF
- 2022
- 2020
- 2019
- 2018
- 2017
- 2016
- 2015
- 2014
- 2013